Kiedy miałem 14 lat sugerowano, że powinienem spotkać się z psychologiem

Kiedy miałem 14 lat sugerowano, że powinienem spotkać się z psychologiem

Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma, a ja w domu mam flagę, koszulkę i proporczyk. Milanu. Bo jestem zawziętym kibicem tej drużyny. Moja piłkarska miłość na tym się jednak nie kończy. Bo generalnie jeśli o piłkę nożną chodzi, to czuję się Włochem. Tej drużynie kibicuję najmocniej. Jej zwycięstwa cieszą mnie najbardziej, a jej porażki najbardziej mnie bolą.

Tak, wiem, że może spłynąć na mnie za to hejt. W końcu powinienem kibicować biało czerwonym. No i kibicuję, ale mimo wszystko bardziej wielbię drużynę z kraju o kształcie buta. Tak to już wyszło.

Dziś Włosi grają bardzo ważny mecz, mecz który zadecyduje o tym, czy zagrają oni w przyszłorocznych Mistrzostwach Świata. Grają ze Szwedami. Pierwszy mecz przegrali, na wyjeździe, jeden do zera. Zabolało mnie wtedy serce, zabolał mnie też mózg. Mózg, który mimo wszystko wierzy, że uda się dziś odrobić tę stratę z nawiązką.

Przypomina mi to jeszcze inną sytuację. Był rok 2000, byłem jeszcze dzieckiem, miałem 14 lat, a na przełomie czerwca i lipca wyjechałem na kolonie. To właśnie w tym okresie rozgrywane były najważniejsze mecze Mistrzostw Europy w Belgii i Holandii. Część z nich oglądałem w telewizji, części nie widziałem, a jedynie słyszałem. Wyobraź sobie, że podchodziłem pod okna mieszkańców Białki Tatrzańskiej i podsłuchiwałem tego, czy oglądają mecz. Jeśli tak było, to słuchałem sobie komentatorów i z satysfakcją przyjmowałem do wiadomości, że moi ukochani Włosi jakimś cudem wygrywali kolejne mecze awansując aż do finału.

No i nadszedł ten finał. Wszystkie dzieci i wszyscy opiekunowie zebrali się na wielkiej sali, aby go obejrzeć. Dzieci przygotowane były do kibicowania. Ja na twarzy miałem wymalowaną włoską flagę. Ubrany oczywiście byłem w koszulkę tej reprezentacji. Kibicowałem im z całego serca.

A Włosi przegrali.

Wpadłem w czarną rozpacz.

Popłakałem się, krzyczałem, że życie nie ma sensu.

Uciekłem do swojego pokoju, zabarykadowałem się tam i nie wpuszczałem żadnego opiekuna.

Byłem załamany, zdruzgotany, sponiewierany, a z tego co mówiłem można było wywnioskować, że z powodu porażki Włochów nie widzę sensu swojego dalszego życia.

Było kiepsko.

Opiekunowie w końcu się do mnie dostali. Moja złość minęła, a resztę wyjazdu spędziłem na zabawie z koleżankami i kolegami. Było miło.

Dopiero po latach dowiedziałem się, że po tym wyjeździe opiekunowie opowiedzieli moim rodzicom o całej sytuacji, sugerując, że to nienormalne i że powinienem porozmawiać z jakimś specjalistą.

Jakże mocno jestem wdzięczny moim rodzicom, że to zignorowali. Kto wie, co zrobiłby ze mnie jakiś psycholog. Strach się bać. Dobrze, że wiedzieli (pewnie głównie tata), że to była po prostu kibicowska złość, której młody chłopak nie umiał opanować.

Na koniec powiem Ci tyle, że kibicowskim świrem jestem do dziś. Wyniki mojej ukochanej drużyny cały czas wpływają, w jakimś tam stopniu, na mój nastrój. I mam nadzieję, że dziś nie będę musiał dusić w sobie złości. Mam nadzieję, że dziś przyszłoroczne Mistrzostwa Świata nie stracą dla mnie sensu.

Forza Italia!

Forza Azzurri!

Top content