Kiedy poznałem Katarzynę (moją żonę), to byłem pewien, że kolejny raz nigdy w życiu się już nie zakocham. I żyłem w tym przekonaniu kilka lat. Ponad 7. W międzyczasie pokochałem mojego synka, ale zakochaniem to to nie jest. Wszystko jednak zmieniło się w zeszłą sobotę, kiedy to wraz z żoną zgotowałem sobie nową sympatię.
Tydzień wcześniej na spacerze z psem spotkałem znajomego, któremu kiedyś opowiadałem o swoich marzeniach. Marzeniach związanych z pysznym, prawdziwym, kwaśnym, gęstym, niesamowitym żurem. Takim bez jajek. Za to z boczusiem, ziemniaczkami i z kiełbasą ugotowaną w nim w całości. Wiesz, taką, która przesiąka żurkiem, dzięki czemu jest lekko kwaskowa i jeszcze bardziej pyszna.
Nie takim sklepowym dziadostwem zrobionym na szybko i zakwaszonym octem. Tylko takim zrobionym samodzielnie, ukiszonym w domu :D.
No i z takim rozrzewnieniem opowiadałem o tym żurze, że ten znajomy po jakimś czasie dał mi mały prezent. Słoiczek, w którym to znajdował się prawdziwy zakwas na żur, który wcześniej siedział sobie grzecznie w lodówce znajomego. Tego samego dnia postanowiłem ukisić mój pierwszy żurek :D.
Kiedyś próbowała robić to Kasia. Na dwie albo trzy próby udało jej się raz. W trakcie nieudanych prób mieliśmy do czynienia z pleśnią, która wszystko psuła. Mi się jednak udało, bo zrobiłem najlepszy żurek jaki kiedykolwiek jadła Kasia i jaki kiedykolwiek jadłem ja.
Jaki był przepis na ten żur?
Wszystko było proste. Do dużego słoika wlałem otrzymany zakwas, który zalałem letnią, przegotowaną wodą (powiedzmy, że około 65% słoika). Dosypałem do tego 5 czubatych łyżek mąki na żurek i dorzuciłem z 3 czy 4 ząbki czosnku.
W sumie to na tym powinno się zakończyć, ale dorzuciłem tu jeszcze liść laurowy i kilka ziarenek pieprzu. Później dowiedziałem się, że to powinno się dorzucać już w czasie gotowania zupy, bo gdy dodaje się te składniki w czasie kiszenia żuru, to doprowadzić można właśnie do tego, że żur się psuje. Może to tu leży przyczyna, z powodu której wcześniejsze przygody mojej żony z żurem nie były udane?
Żur kisił mi się przez 8 dni. Stał w ciepłym miejscu, słoik przykryty był gazą. Codziennie go mieszałem.
Gdy żur był już gotowy do tego, aby zrobić zupę, to sprawy oddałem w ręce Kasi. Najpierw wlała do garnka wodę, później dorzuciła do niego wędzony boczek, marchewkę, pietruszkę i kawałek selera i zrobiła wywar, do którego wrzuciła później pokrojony w kosteczkę boczek, kiełbasę, ziemniaczki no i rzecz jasna żur. Wyjęła wcześniej oczywiście pietruszkę, seler i marchewkę.
Tutaj tak czy inaczej każdy ma już pole do popisu według własnej fantazji. My chcieliśmy żur z kiełbasą, boczkiem i z ziemniaczkami pokrojonymi w małe sześciany :D. Te składniki postanowiliśmy więc dodać.
Było pysznie.
Jak wiesz Andrzej niedawno zjadł swojego pierwszego ziemniaka. Pierwszego dnia trochę się krzywił, ale w drugim i trzecim jadł już ze smakiem. Podobnie było z marchwią, którą zjadł w drugiej kolejności.
Teraz nie mogę doczekać się, aż zje żur domowej roboty. Ciekaw jestem czy mu posmakuje. Mam nadzieję, że tak. Bo z żuru chłop jak z muru.
Spodobało się? Daj lajka lub udostępnij znajomym. Za każdym razem, kiedy tego nie zrobisz, uronię małą łezkę. A jeśli to zrobisz, to poczujesz same korzyści: zawsze dowiesz się o nowym poście, na FB zobaczysz więcej zabawnych historyjek z naszego życia, no i będziesz mógł obserwować fotki, które wrzucam na Instagram, są tak fantastyczne, że klękajcie narody.
Ależ ten wpis narobił mi smaku. Chyba sama przygotuję sobie taki żur.