Tego (prawie) najbardziej boję się w koronawirusie

Tak dawno nie blogowałem, że niemal zapomniałem, jak zalogować się na mojego bloga. Masakra, ale tak akurat poukładało się życie. W każdym razie chciałem do tego wrócić i pomału zaczynam to robić. Możliwe, że zmienię troszkę podejście do blogowania, ale o tym napiszę innym razem. Dziś chciałem napisać krótko i zwięźle o koronawirusie i o tym, czego niemal najbardziej się w nim boję.

Wiadomo, że najbardziej martwi mnie to, że może on dopaść kogoś z mojej rodziny: dziadków, rodziców, żonę czy też mnie. Dzieci niby to nie dotyczy, ale i tak się martwię, bo tak naprawdę, to jeszcze nawet nie wiemy, jakie zmiany w płucach wywoływać może to dziadostwo, również u dzieci. Tego boimy się wszyscy. A mi do głowy przyszła inna rzecz.

Kojarzysz filmy o zombie czy innych ludziach, którzy zachorowali na jakąś straszną chorobę? W pewnym momencie dochodzi do sytuacji, w której osoby zdrowe zaczynają ich atakować. Tego właśnie się boję. Boję się, że wkrótce może dojść do sytuacji, w której kichniesz czy kaszlniesz sobie na ulicy, a ktoś da Ci bejsbolem w łeb lub sprzeda Ci kulkę. I to wcale nie jest żadne science ficiton. Już kilka dni temu we Wrocławiu pobito kucharza tylko dlatego, że pochodzi z Chin. Nikogo nie interesowało to, że w Polsce mieszka od 25 lat i ma polskie obywatelstwo. Po prostu jacyś idioci stwierdzili, że winny jest temu, że koronawirus dotarł do Polski.

Takich półgłówków jest wielu i boję się, że wkrótce zaczną szaleć coraz bardziej.

Ja wybieram się do sklepu po pieluszki dla dziecka. I gdzieś tam z tyłu głowy mam myśl, że jak zobaczę, że ktoś kaszle jak wściekły, to zwyczajnie ucieknę. Mam jednak obawy, że kto inny może mieć nieco inne podejście, bardziej agresywne. Obym przy nim czasem nie kaszlnął ;-).

Top content