Spojrzeć śmierci w oczy

To był jesienny poniedziałek. Taki jak każdy inny w okresie nadchodzącej zimy. Godzina 7:00, szaro, buro, smutno. Byłem zdegustowany tym, że po udanym weekendzie wrócić musiałem do codziennych obowiązków. W okolicach godziny siódmej zbliżałem się, podróżując samochodem, do mojego miejsca pracy.

Właśnie wtedy wszystko w moim życiu uległo zmianie. Bo spojrzałem w oczy śmierci. A jeśli nie śmierci, to bardzo poważnemu niebezpieczeństwu.

Stałem sobie na światłach. Ostatnich przed parkingiem, na którym każdego pracującego dnia zostawiam swój samochód. Wkurzało mnie czerwone światło, tak jak i wkurza mnie codziennie, bo zwyczajnie świeci w miejscu, w którym o tej godzinie przejeżdża jeden samochód na dwie minuty. No i stałem rozmyślając o tym, co w pracy zrobić muszę w pierwszej kolejności. Wtem ujrzałem wyczekiwany zielony kolor i bez zastanowienia ruszyłem przed siebie. Zrobiłem to dość szybko i dość dynamicznie. Gdybym zrobił to o pół sekundy później, to mógłbym dziś tego tekstu nie napisać.

Okazało się bowiem, że kierowca jadący prostopadle do mnie nie zwrócił uwagi na to, że włączyło mu się czerwone światło. Zaczął hamować dopiero wtedy, gdy zobaczył mój samochód przecinający mu drogę. Hamował, ale wypadku uniknąć nie dałby rady. Zatrzymał się już za mną. A od stłuczki dzieliły nas może dwa metry. Dwa metry, które zawdzięczam temu, że ze świateł ruszyłem dość szybko.

Cała sytuacja trwała może sekundę, a ja w tym czasie zdążyłem przeanalizować całe swoje życie, zatęsknić za żoną i za synkiem, których bałem się już więcej nie zobaczyć. To samo zresztą zauważyłem w oczach Moniki, która od jakiegoś czasu towarzyszy mi w drodze do i z pracy. Zerknąłem na nią chwilę po tym zajściu, była bardzo wystraszona. Nawet nie zamieniliśmy słowa. Nawet nie przeklinaliśmy. Nie byliśmy w stanie.

Doskonale wiem, że przed wjechaniem na skrzyżowanie powinienem się rozejrzeć. Wiem o tym, bo tak uczyli mnie na kursie na prawo jazdy. Wiem o tym, bo moi znajomi mieli niedawno groźny wypadek, zresztą w bardzo podobnej sytuacji. Wiem o tym, a mimo wszystko dotychczas tego nie robiłem. I muszę zacząć.

Wiesz, po której stronie samochodu siedzi Andrzejek? Po mojej. Jeśli wjechałbym tak na skrzyżowanie z synkiem na pokładzie, a ktoś uderzyłby w nas z tej strony, to groziłoby mu straszne niebezpieczeństwo. Wolę o tym nie myśleć. Wiem, że na sporą część wypadków wpływu nie mamy. Ale na te tego typu owszem. Dlatego od dziś przed wjechaniem na skrzyżowanie, po zmianie światła na zielone zawsze zerkał będę czy jakiś kierowca się nie zagapił.

I Tobie też to polecam.

Top content