Doskonale pamiętam te czasy, w których do domu wracałem zmęczony, znużony i przygnębiony zamartwiając się, że dnia zostało mi niewiele i tak naprawdę za chwilę znów będę musiał wyjść do pracy. Było tak nie zawsze, ale bardzo często. Bo tak właśnie wpływać na mnie potrafi praca i wszystko co z nią związane :D. I mam obawy, że ma tak większość z nas.
Oczywiście, są wyjątki, które w pracy się relaksują, odpoczywają, poprawiają sobie humor, a na koniec do domu wracają jak na skrzydłach. Zazdroszczę im. Ja mam tak jednak bardzo rzadko.
Sorry, miałem.
Bo odkąd w domu czeka na mnie bobas, to wracam do niego zdecydowanie chętniej i żwawiej. A powroty do domu najbardziej zaczęły mnie jarać wtedy, gdy zauważyłem, że dziecko wyraźnie reaguje na moje pojawienie się. Najfajniej jest teraz, gdy Andrzej pełza i na mój widok rzuca każdą zabawę i udaje się w moim kierunku.
Gdy już do mnie przyjdzie, to ściskamy się, weselimy i uśmiechamy. Serio. Świetna sprawa, aż chce się wracać do domu. I aż chce się żyć, nawet wtedy, gdy w pracy miało się najgorszy z możliwych dni.
Trzeba się tym cieszyć, bo pewnie kiedyś dziecko po moim powrocie do domu nie wyjdzie nawet z pokoju, aby powiedzieć mi cześć :D.
Spodobało się? Daj lajka lub udostępnij znajomym. Za każdym razem, kiedy tego nie zrobisz, uronię małą łezkę. A jeśli to zrobisz, to poczujesz same korzyści: zawsze dowiesz się o nowym poście, na FB zobaczysz więcej zabawnych historyjek z naszego życia, no i będziesz mógł obserwować fotki, które wrzucam na Instagram, są tak fantastyczne, że klękajcie narody.
Ślicznie, pozdrawiam Ciebie i Andrzeja.
Dzieki, rowniez pozdrawiamy 🙂