Jeden materac na jedno dziecko? O matko, no niech będzie!

Czas kończyć już naszą przygodę związaną z przygotowaniem wyprawki dla noworodka. Kończę ją głównie dlatego, że prawdopodobnie dla naszej Ani mamy już wszystko gotowe. Ale po części też dlatego, że Kasia jest już w terminie i w każdym czasie może się rozpaść urodzić. A serię wpisów zakończyć chcę tym, na czym Ania zaraz po narodzinach spędzać będzie najwięcej swojego czasu. Chodzi o materac.

W sobotę wrzuciłem na mojego Instgrama fotkę, na której pokazywałem Ci jak to razem z Andrzejkiem przygotowywaliśmy łóżeczko dla jego siostrzyczki. Powiem Ci, że bardzo podoba mi się zaangażowanie we wszelkiego rodzaju prace domowe, którym wykazuje się Andrzej. On już odróżnia klucz płaski od imbusowego, a nawet nie ma dwóch lat. Ja zacząłem to ogarniać, gdy miałem lat 10, więc jestem pod wrażeniem.

Łóżeczko udało nam się bezproblemowo złożyć i podnieść na najwyższy poziom. Włożyłem do niego materac i stwierdziłem, że wszystko jest gotowe i czeka na Anię. Wtedy dostałem jednak gonga od mojej żony, która to stwierdziła, że Ani kupić trzeba nowy materac.

Jako nieodpowiedzialny i nierozsądny ojciec kierujący się swoim przeczuciem jestem przekonany, że materacyk, z którego korzystał Andrzej w pełni nadałby się też dla Ani. Wystarczy obrócić go w drugą stronę, przecież on nie jest wyleżany, ani zniekształcony. Nic mu nie jest i tak samo nic nie byłoby dziecku, które miałoby na nim spać. No, ale innego zdania jest moja żona. A nie chcę jej wkurzać i się dochodzić, więc po prostu zamówiłem ten materac, aby mieć pewność, że Kasia jest w 100% spokojna.

Wybrałem materacyk piankowy. Andrzejek miał taki z kokosem i gryką, ale słyszeliśmy, że potrafią w nich rosnąć robaczki, więc z tej opcji tym razem postanowiliśmy zrezygnować.

Tak, wiem, że lęgną się wtedy, gdy materac jest źle przechowywany. Podejrzewam, że trzeba się nieźle postarać albo w czasie magazynowania, albo nie wiem kiedy, aby do tego doszło.

W każdym razie wraz z dostawą materacyka wszystko będzie gotowe. A ja wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla czasu. On płynie tak szybko, że aż można się wystraszyć. Ledwo urodził się Andrzej, ledwo dowiedzieliśmy się o drugiej ciąży, ledwo zacząłem pisać o wyprawce, a tu nagle Ania jest tuż tuż. Masakra.

A teraz zaczynam bać się tych kilku dni, które po narodzinach Ani spędzę w domu sam z Andrzejkiem. Ciekawe kto bardziej się boi: ja czy Kasia? 😀

Top content