Czy lekarz uderzył moje dziecko?

Cały czas staram się o tym zapomnieć, ale jakoś się nie udaje. To, że w pierwszej połowie tego roku mój, półtoraroczny wówczas synek, złamał nogę, chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Mam nadzieję, że nie w jego. Andrzej póki co oczywiście cały czas pamięta o całym tym zdarzeniu, o zakładaniu gipsu i o wizytach u lekarza, myślę jednak, że za kilka lat o tym zapomni. Oby.

Dziś w każdym razie chciałem napisać o innej rzeczy związanej z tym nieszczęsnym zdarzeniem. O rzeczy, która jakiś czas temu totalnie zorała mi umysł i sprawiła, że nie mogłem zasnąć.

Siedziałem sobie na kanapie, odpoczywałem po pracy, oglądałem serial i prawdopodobnie piłem piwo. Obok siedziała żona. Było miło i przyjemnie, ale z jakiejś przyczyny na chwilę wstrzymaliśmy oglądane wideo. Wtedy rozpoczęliśmy mniej więcej taką rozmowę:

– Zbyszek, ja Ci wcześniej o tym nie mówiłam, bo myślałam, że Andrzejek coś wymyśla, ale teraz mam coraz większe obawy, że coś w tym może być…

– o co chodzi?

– zdarzyło się kilka razy, że w czasie zabawy, ni z tego, ni z owego Andrzej zaczynał mówić, że w szpitalu, kiedy miał złamaną nogę, jakiś lekarz go uderzył

– co?! jak to?

– no mówi, że „lekarz Andrzej, bam”. Jak o tym mówi, to pęka mi serce. Proszę Cię, jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz z nim w szpitalu to wszystko obserwuj i pilnuj, aby było ok

– ale ja przecież tego pilnowałem. Pilnowałem na tyle, na ile mogłem…

Zorało mi to beret, totalnie. Po złamaniu nogi Andrzej panicznie boi się każdego lekarza. Mało tego, przez jakiś czas bał się facetów, których widział po raz pierwszy, niezależnie czy byli to kurierzy, nowi wujkowie czy przechodnie na ulicy.

Sądziłem, że boi się ich po tym strasznym przejściu, a teraz zaczynam się zastanawiać czy jakiś lekarz nie zrobił Andrzejowi czegoś złego. Boję się, że jakiś lekarz rzeczywiście go uderzył.

Oczywiście, że może być tak, że zwyczajnie ktoś, w którymś etapie zabiegu, jeszcze przed uśpieniem, musiał go mocniej przytrzymać, przycisnąć do łóżka czy cokolwiek innego. Biorę to pod uwagę.

Biorę też pod uwagę, że moje dziecko nadużywa tu swojej wyobraźni.

Biorę jednak pod uwagę również to, że Andrzej nie zmyśla i że faktycznie mógł się źle zachowywać, jakiemuś lekarzowi zabrakło cierpliwości, po czym potraktował go zbyt agresywnie.

I cierpię, cierpię, bo wiem, że nie mogłem go przed tym uchronić. Nie chcieli wpuścić mnie na blok operacyjny, a gdy Andrzej na niego wjeżdżał, to o dziwo był jeszcze przytomny. Nie pozwolono na to, aby usnął jeszcze przy mnie.

Nie mamy monitoringu, nie mamy podglądu na to, co tam się dzieje.

A ja teraz nie mam też zaufania.

To straszne. Bo wygląda na to, że w dzisiejszych czasach nie możemy ufać ani lekarzowi, który operuje nasze dziecko, ani kapłanowi, który przygotowuje dziecko do tego, aby poszło do komunii czy zostało ministrantem, ani nawet nauczycielowi, który też może zrobić mu coś przykrego.

Kuźwa, co za czasy. A może ja za dużo myślę?

Może… ale to dlatego, że tak bardzo wkurza mnie fakt, że nie mogę obronić dzieci przed całym światem.

Mogę zrobić jednak co innego. Mogę tak wychować dziecko i tak je ukształtować, aby potrafiło obronić się same. Wycofaniem się, uniknięciem ryzyka, a jeśli trzeba będzie to ciosem między oczy.

Lub nogi.

Top content